Razem przeciw prokrastynacji
Gdyby tak mi się chciało jak mi się nie chce, to…
Tu uzupełnij – może wpiszesz – „skończyłbym wreszcie tę książkę” lub w wersji nieco skromniejszej – „nareszcie bym ją zaczął”. „Napisałabym opowiadanie na ten konkurs, a może nawet go wygrała”. Znacie to uczucie, gdy słowa w głowie układają się jak dywan w kompletny wzór, ale mimo tego nadal nie możecie siąść do pisania?
Jest wiele powodów prokrastynacji, inaczej zwanej syndromem studenta.
Słowa w swoim brzmieniu podobnego do prokreacji, ale w efekcie niestety będącym zaprzeczeniem płodności. Dlaczego gdy mamy usiąść do biurka nagle okazuje się ono zbyt brudne? Dlaczego właśnie wtedy woła nas jakiś inny zaległy obowiązek, góra niewyprasowanych ubrań spada nam wprost pod nogi? Dlaczego akurat w tej chwili przypominamy sobie, że skończyła się kawa, a bez kawy to wiadomo – można napisać co najwyżej wypracowanie w podstawówce. A kiedy wreszcie upojeni kofeiną i zadowoleni z opanowania chaosu odpalamy komputer, uruchamiają się w nim automatycznie komunikatory. Niegrzecznie przecież nie zamienić słowa ze znajomymi. Nieelegancko. Już do nas dociera, że przedpołudnie nie zaowocuje setkami genialnych stron, więc żeby zostawić jakiś ślad naszego istnienia, logujemy się do Facebooka, wpisujemy „Dzisiejszy dzień sponsoruje słowo PROKRASTYNACJA” i czekamy na oklaski. Znaczy się lajki.
Podbudowani, wewnętrznie gotowi zasiadamy do pisania, ale kot przechadza się nam po klawiaturze, albo psu akurat chce się siku. Bywają takie dni i wiem, że nie jestem sama. Trudno jest przerwać ten zaklęty krąg odkładania rzeczy do zrobienia, choć w kolejnym wpisie podzielę się przynajmniej kilkoma sposobami, które sprawdzają się u mnie.
Wam, drodzy adepci i adeptki pisarstwa, dedykuję w tym powitalnym wpisie pewną prawdę, przed którą często uciekamy: jeśli chcesz coś napisać – napisz.
Tak, tak, słyszeliście to już tyle razy i świadomość nie przekłada się wcale na działanie. W Maszynie do Pisania doskonale wiemy, że choroba prokrastynacji jest trudna do wyleczenia, dlatego proponujemy Wam lekarstwo. Bądźmy razem. Tu, na blogu. Wspierajmy się, dzielmy swoim dorobkiem, motywujmy, uczmy od siebie nawzajem. Wielu z Was, czytających te słowa, ma za sobą kursy w Maszynie. Rytm kursu narzuca dyscyplinę. Chwalicie to sobie. Nie ma żadnych wymówek. Są teksty. Nierzadko – naprawdę świetne teksty. Czterotygodniowy cykl pobudza Was twórczo, przyswajacie sobie nowe sposoby pisania, w tak krótkim przedziale czasu czynicie postępy.
Czy to zasługa programu?
Przyznam, że na początku tak sądziłam. Dopadła mnie typowa nauczycielska przypadłość – przypisywanie sobie sukcesów uczniów. Dopiero później zrozumiałam, że tajemnica Waszego rozwoju tkwi w niebywałej motywacji. Przychodzicie głodni i spragnieni pisania. Imponujące, jak wielu z Was, obciążonych pracą zawodową i domowymi obowiązkami, jest w stanie z tygodnia na tydzień przygotować teksty, które bez wielkiego szlifu już przyciągają uwagę, już intrygują i pozostają w pamięci długo po tym jak po ostatniej sesji rozchodzicie się do domów. Ba! Wielu z Was także podczas zajęć potrafi zaskoczyć przemyślaną kompozycją lub sposobem na tekst pomyślany jako ćwiczeniowa wprawka. Wyposażeni podczas kursu w wiedzę z zakresu podstaw pisania, możecie tworzyć własne książki, publikować i spełniać się twórczo. Wychodzicie z planami, którym kibicuję.
Ale – teraz szczerze? – ilu z Was, drodzy kursanci i kursantki to robi?
Ilu z Was tak pozytywnie zakręconych przegrywa ze starymi nawykami, z których najgroźniejszy jest prowadzący do tekstów o ilości znaków równej zeru nawyk zapisywania w głowie? Często pytacie o kolejne kursy. Nam też zależy, żeby pozostać z Wami kontakcie, dlatego wymyśliliśmy to miejsce. Wasza wirtualna przestrzeń.
Ten blog jest odpowiedzią na zgłaszane przez Was zapotrzebowanie.
Będzie aktualizowany na bieżąco. Już za tydzień kilka konkretnych rad, jak nie dać się prokrastynacji. Poprowadzimy Was przez labirynt wątpliwości po to, żebyście niedługo tu, w naszej wirtualnej sali, mogli pochwalić się Waszymi literackimi sukcesami. Na dobry początek zachęcam do wpisywania w komentarzach Waszych pisarskich planów do końca tego roku.
Przeczytaj także inne wpisy Aliny Krzywiec.
Prosta rada, której pisarze nie lubią słuchać
Sztuka rozmowy, czyli o tym jak dialogować
Pisanie powieści jako wewnętrzna podróż
Podstawy pisania, czyli rzecz o unikaniu błędów
Dlaczego pisarze powinni czytać książki?
Literackie ampery i volty, czyli kilka słów o napięciu
Noworocznie, czyli o czym warto pamiętać podchodząc do pisania
Wyzwanie, czyli jak pisać o miłości i seksie
Pięć rzeczy nie tylko o pisaniu, których kursanci dowiadują się na kursie
Okiem wydawcy, czyli lekcja rynku dla piszących – część 1
Okiem wydawcy, czyli lekcja rynku dla piszących – część 2
Jak napisać scenę jazdy samochodem?
Negatywny bohater, to nie znaczy zły człowiek
Uwięzieni – bohaterowie w trudnych okolicznościach
Tomek
9 marca 2016 at 18:43Moim głównym planem, jest napisanie do końca roku thrillera psychologicznego/horroru. Jednak, póki co skupiam się na wymyślaniu fabuły do opowiadania na konkurs organizowany przez “Międzynarodowy festiwal kryminału”
Alina Krzywiec
12 marca 2016 at 08:05Czasem największym sprzymierzeńcem jest deadline. Powodzenia w obu projektach. Jak się uda z MFK to z kryminałem/ thrillerem pójdzie jak z płatka. Świetna impreza, super warsztaty.
Maja M.
9 marca 2016 at 19:56Bardzo się cieszę, że powstał taki blog, a jeszcze bardziej, że publikować na nim będzie najwspanialsza Pani Prowadząca kursu młodzieżowego, w którym miałam przyjemność brać udział. Ja osobiście kiedy chcę coś napisać ale nie mogę, mam blokadę, nie umiem wymyślić tego arcyważnego Pierwszego Słowa, przypominam sobie zasadę, którą sama wymyśliłam, i która jest genialna w swej prostocie. Otóż w chwilach kryzysu towarzyszy mi myśl: “Najpierw masa, później rzeźba”. Nie wiem jak innym “prozotwórcom”, ale mi ona pomaga. Oczywiście, każdy chciałby żeby jego nowo tworzony tekst idealnie oddawał zamysł autora i ogólnie był idealny w każdym calu od pierwszego słowa. Mówią, że to pierwsze zdanie jest kluczowe dla całości utworu (w końcu to ono wpływa na tzw. “pierwsze wrażenie”), a niczym na przekór to właśnie je najtrudniej jest napisać. Dlaczego? Ponieważ żadne nie wydaje nam się idealne. I człowiek siedzi przed pustą kartką i myśli, myśli i wymyślić nie może. I czas traci. Człowieku, chcesz coś napisać, to napisz. Nic nie stoi na przeszkodzie żeby pierwszy szkic tekstu napisany był prostym, a nawet łopatologicznym językiem. Ważne, żeby uzyskać masę. Żeby mieć satysfakcję, że nie zmarnowaliśmy kolejnej godziny z życia dumając nad pusta kartką, nie napisawszy nic. Rysownik najczęściej najpierw rysuje “kółeczka i kwadraty”, proste linie i inne mało “wykwintne” twory. Dopiero później, dodając stopniowo nowe elementy, stale ulepszając te istniejące, tworzy całość. Trudno byłoby narysować rysunek zaczynając od brzegu kartki i chcąc od razu umieścić wszystkie pożądane elementy w tym konkretnym miejscu i kontynuować rysowanie w ten sposób aż do przeciwległej krawędzi. MOŻNA, ale z pewnością będzie to praca żmudna, nudna, idąca wolnym tempem i niezmiernie irytująca (tak myślę). Dlatego ja zawsze przy okazji tworzenia nowego tekstu staram się nie wymagać od siebie zbyt wiele. Jeśli będę chciała wymyślić to “idealne pierwsze zdanie” na samym początku i na tym się skupię, i minie ileś tam czasu, a ja nadal nic nie napiszę, “bo nie jest wystarczająco dobre”, doświadczę paskudnego uczucia porażki. Ale jeżeli nie będę wymagała od siebie utworzenia cudownego pod językowym i każdym innym względem tekstu “z marszu”, tylko skupię się na samej czynności pisania, pozwolę słowom w dowolny sposób wypływać spod moich palców, osiągnę JAKIŚ sukces. Bo choć nie stworzę arcydzieła, to jednak będę miała przed sobą kolejny swój tekst, który w każdej chwili mogę przeczytać i wnieść drobne poprawki, lub zmienić go całkowicie. Ale nie będę miała poczucia, że zmarnowałam czas na myślenie, z którego nic nie wynikło. Nie ma nic gorszego nic stracenie czasu, który w naszym świecie jest najcenniejszym zasobem, na którego niedostatek nieustannie wszyscy cierpimy. Także ludzia drogie, jeśli macie problem z rozpoczęciem, postarajcie się najpierw zebrać glinę “do kupy” (nawet pisząc “po dziecięcemu”, bardzo prosto i bez zbędnych udziwnień czy wyszukanych porównań itp.), a dopiero później weźcie się za rzeźbienie. Ten pierwszy element jest bardzo ważny, ponieważ może się okazać, że w pewnym momencie wpadniecie w pożądany rytm i, nie od razu, ale po klikuset słowach coś wam “zaskoczy” i od razu napiszecie tekst, z którego będziecie zadowoleni.
Są to moje osobiste przemyślenia, którymi chciałam się podzielić. I na pewno będę tu częściej zaglądać!
Pozdrawiam, Maja M.
Alina Krzywiec
12 marca 2016 at 08:13Dzień dobry Maju, miło Cię tu widzieć. Zgadzam się z tym, co tak zgrabnie ujęłaś – najpierw masa, później rzeźba. Do dzieła! Po drewno, po kamień, po glinę.
Robert
11 marca 2016 at 17:30Nie da się zmotywować człowieka do tego, aby się nie lenił, nie przekładał na później. Takie ręczne sterowanie nie działa na dłuższą metę. Wewnętrzny destruktor jest cwańszy niż nam się może wydawać.
Alina Krzywiec
12 marca 2016 at 08:17Zgadzam się, że bardzo trudno jest zmotywować drugą osobę, a na dłuższą metę to niewykonalne. Ale jestem też zdania, że zmotywowani wewnętrznie możemy naszego wewnętrznego destruktora przechytrzyć.