Dlaczego pisarze powinni czytać książki?
Środek lipca. Upał. Kiepski pomysł, żeby zamęczać was warsztatowymi wskazówkami. Nadszedł czas odpoczynku. Mam zatem nadzieję, że wasze wakacyjne bagaże wypełnione są książkami i nie mam wcale na myśli przewodników, ani tym bardziej poradników pisania.
Jeśli ktoś kocha literaturę, nie trzeba go do czytania przekonywać. Korzyści są oczywiste – rozwija wyobraźnię, kształtuje światopogląd, poszerza znajomość świata i ludzkiej psychiki, pozwala skontaktować się z własnymi emocjami. Mało? Wyobraźcie sobie więc życie bez książek.
Najlepszym poradnikiem pisania jest dobra powieść .
Jak się domyślam, jesteś na tym blogu nieprzypadkowo. Prawdopodobnie piszesz coś do szuflady, skończyłaś/skończyłeś książkę i szukasz wydawcy lub dopiero masz zamiar sięgnąć po pióro (lub maszynę do pisania). Nieważne, na jakim etapie twórczym się znajdujesz, mam dla ciebie prostą i łatwą do wprowadzenia w życie radę – czytaj. Obcowanie z literaturą jest szczególnie istotne w przypadku początkujących autorów, szukających własnego stylu. Ważniejsze od wszelkich kursów i poradników pisania. Oczywiście, kurs kreatywnego pisania daje narzędzia do interpretacji własnych i cudzych dzieł. Jednak zaryzykowałabym twierdzenie, że oczytanie to także cecha warsztatu dobrego pisarza, wartościowsza od najsolidniejszej dawki teorii, równa godzinom twórczej męki nad własnym tekstem. Aktywne czytanie pozwala uczyć się na cudzym przykładzie, bez popełniania błędów.
Dlaczego kanon lektur to za mało?Często słyszę od kolegów i koleżanek po piórze, że podczas pisania nie czytają. Najczęściej zresztą wypowiadają to ryzykowne stwierdzenie autorki poczytnych książek-klonów, zbyt zajęte swoim wnętrzem, by wpuścić do niego jakąkolwiek świeżą myśl. Gdy pada argument, że pisanie jest tak czasochłonne, że nie starcza dnia na lekturę, zawsze mam ochotę odpowiedzieć, że na szczęście jest jeszcze noc. Serio – nie wierzę w dobre pisanie bez oczytania. Ktoś powie, że wystarczy znajomość kanonu lektur szkolnych. Nie zaszkodzi, oczywiście. Ale literatura, jako element kultury, zmienia się w zależności od epoki. Potraficie odróżnić Sasnala od Rubensa? No właśnie.
Wyobraźcie sobie tancerza, który nie ogląda cudzych występów w obawie przed zatraceniem własnego stylu; architekta, którzy izoluje się od światowych trendów; muzyka, który nie słucha innych wykonawców. Dlaczego więc autor nie miałby korzystać z lekcji, jakiej udzielają mu – do tego za darmo – inni pisarze.
To nie wstyd czerpać od mistrzów.
Uważajcie jednak, po co sięgacie. Tak jak nadmiar czekolady wychodzi na cerze pryszczami, tak nadmiar słabych książek odbija się czkawką. Czytanie i pisanie są ze sobą sprzężone, cyrkulują względem siebie jak woda w fontannie. Kilka płynących z czytania dobrodziejstw wymieniłam na początku. Autorom jednak czytanie może być szczególnie przydatne, ponieważ poszerza słownictwo, stanowi źródło inspiracji i pomaga lepiej poruszać się w ramach określonych gatunków. Pamiętam zdjęcie biurka jednej z polskich pisarek na Facebooku, pracowała akurat nad kryminałem. Jej biurko nie było zastawione poradnikami typu „Jak napisać kryminał i zarobić miliony”, uginało się za to pod ciężarem serii Mankella, Marininy, Nesbo. Jeśli ktoś boi się nieświadomego plagiatowania, może podczas pisania własnej książki czytać w obcym języku. Nie ma wówczas niebezpieczeństwa przywołania z zakamarków pamięci konkretnych fraz. Oczywiście plagiat to coś więcej niż tylko pozbawione cudzysłowu cytowanie, ale w podglądaniu i twórczym przetwarzaniu cudzych rozwiązań fabularnych w granicach prawa nie ma nic złego.
Kiedy krytyczne czytanie wejdzie w nawyk.
Wyrobieni czytelnicy czerpią z książek masę wskazówek warsztatowych. Na zachętę chciałabym wam polecić niedawno przeczytaną powieść Jose Eduarda Agualusa pt. „Żony mojego ojca”. Jest to lektura ciekawa przynajmniej z dwóch względów. Po pierwsze autor łamie w niej jedną z zasad pisania z różnych punktów widzenia. Kolejne perspektywy czworga uczestników afrykańskiej podróży przeplatają się w sposób niepozwalający na natychmiastową identyfikację kolejnego narratora. Po drugie – ta właśnie wada staje się jednocześnie największą zaletą książki. Jeśli bym miała teraz wytłumaczyć komuś patrzenie z różnych punktów widzenia, powiedziałabym po prostu – przeczytaj „Żony mojego ojca”. Kilka równoległych historii w ramach jednej podróży. Cztery osoby i cztery osobne opowieści osadzone w ramach tych samych wydarzeń.
Inaczej o jednym procencie.
„Żony mojego ojca” nauczyły mnie łamać zasady. Nazwałam to na własny użytek podwójną zasadą jednego procenta. Złamanie żelaznej zasady pisarskiego warsztatu w 99% przypadków skutkuje bełkotem i zmarnowaniem historii. W jednym procencie przypadków okazuje się za to strzałem w dziesiątkę. Jednocześnie, jeśli jedną z zasad łamie się w sposób tak bezczelny jak czyni to wspomniany autor, powinno się dopilnować stosowania 99% pozostałych.
Odważnie napisana książka ośmiela do eksperymentowania. Są wakacje. Można sobie pozwolić na odrobinę ryzyka. Woda w Bałtyku jak zwykle zbyt zimna? Tym lepiej. Zanurzcie się w dobrej lekturze. Niech będzie dla was zachętą do podejmowania własnych pisarskich prób.
Przeczytaj także inne wpisy Aliny Krzywiec.
Prosta rada, której pisarze nie lubią słuchać
Sztuka rozmowy, czyli o tym jak dialogować
Pisanie powieści jako wewnętrzna podróż
Podstawy pisania, czyli rzecz o unikaniu błędów
Literackie ampery i volty, czyli kilka słów o napięciu
Noworocznie, czyli o czym warto pamiętać podchodząc do pisania
Wyzwanie, czyli jak pisać o miłości i seksie
Pięć rzeczy nie tylko o pisaniu, których kursanci dowiadują się na kursie
Okiem wydawcy, czyli lekcja rynku dla piszących – część 1
Okiem wydawcy, czyli lekcja rynku dla piszących – część 2
Jak napisać scenę jazdy samochodem?
Negatywny bohater, to nie znaczy zły człowiek
Uwięzieni – bohaterowie w trudnych okolicznościach