O pisaniu, przejściu na zawodowstwo i spełnianiu marzeń – wywiad z Robertem Małeckim
O pisaniu “na pełen etat”, roli kryminałów i planach na przyszłość z naszym nauczycielem Robertem Małeckim rozmawiała Margota Kott.
Margota Kott: Słyszałam, że na mieście wołają na Ciebie, od pewnego czasu, Robert Zawodowiec. Wiesz coś o tym?
Robert Małecki: Do tej pory wołali Robert Kryminalista, więc widzę w tym pozytywną rolę resocjalizacji (śmiech). A tak serio, to rzeczywiście postanowiłem zrezygnować z pracy etatowej na rzecz pisania i wszystkiego, co z tym związane.
M.K.: Wielokrotnie wspominałeś, w rozmowach i wywiadach, że planujesz w przyszłości przejść na zawodowstwo. Ile czasu minęło, aby Twoje marzenie się spełniło?
R.M.: To marzenie pojawiło się we mnie dokładnie w tej samej chwili, kiedy postanowiłem napisać powieść, czyli dokładnie dziesięć lat temu. Wówczas zarabiałem na życie pisaniem artykułów do Nowości i pomyślałem sobie, że skoro tak, to da się pewnie też zarabiać na literaturze, a tym bardziej literaturze popularnej. Ale żeby moje marzenie mogło się ziścić, musiałem zadebiutować. Nie spodziewałem się, że od napisania pierwszej powieści, tej kosmicznie złej, która cały czas zalega w mojej szafie, do wydania debiutu upłynie aż siedem lat. I opowiadam o tym tylko dlatego, że nieco ponad trzy lata mojej obecności na rynku, to w sumie krótki czas na to, by rozwinąć skrzydła. Z rozmów ze znanymi pisarzami wiedziałem, że utrzymanie się z pisania jest możliwe dopiero po 5-7 latach obecności na rynku, potwierdzonej zresztą wysoką sprzedażą. Zajęło mi to mniej czasu, ale tylko dlatego, że zmienił się rynek i prawa nim rządzące. A do tego mam znakomitego Wydawcę.
M.K.: Co roku na krajowym rynku wydawniczym pojawia się około 300 kryminałów polskich autorów. Nie boisz się konkurencji?
R.M.: Właściwie nie wiadomo, kto w takiej sytuacji powinien się bać. Czy osoby, które od lat wydają swoje powieści i mają ugruntowaną pozycję, czy debiutanci? W każdym razie to, co dzieje się na rynku powieści kryminalnych, można porównać do biegu bez z góry narzuconego dystansu, ze startem i metą określonymi dla każdego biegacza. W gruncie rzeczy to bieg, w którym każdy przebiera nogami w swoim tempie i wszyscy biegniemy w jednym kierunku. Ktoś to wystartuje w tym biegu jutro, może mnie i innych bardzo szybko przegonić, bo wciąż przydarzają się debiutantom znakomite strzały i piękne starty. Ale równie dobrze może to zająć kilka lat. Albo nie zdarzy się nigdy. Nie ma tu żadnych gwarancji. I chyba dlatego nie boję się konkurencji. Za debiutantów trzymam kciuki, żeby im się udało, bo wspieram ich też w wejściu na rynek prowadząc kursy w Maszynie do pisania. Ale kibicuję też tym, którzy daleko przede mną przecierają szlaki. Robią wspaniałą robotę. A ja wiem dokąd chcę biec i nie mam czasu oglądać się za siebie.
M.K.: Czytałam ostatnio ranking najlepiej zarabiających polskich pisarzy. Kilka bardzo znanych nazwisk, nic poza tym. Czy z samego pisania da się wyżyć?
R.M.: Oczywiście, chociaż nie wszystkim się to udaje. Jedni zarabiają bardzo dużo, drudzy sporo, a jeszcze inni na tyle mało, że w obecnej chwili nie mają szans na przejście na zawodowstwo. Ale wróćmy do rankingu, bo po komentarzach osób, których nazwiska się w nim pojawiły widać, jak dobry to twór, chociaż jego wyniki należy traktować jedynie w ujęciu szacunkowym, bo nie mają one przełożenia na realne zarobki piszących. Natomiast cieszę się, że to badanie rynku w ogóle zostało przeprowadzone i mam nadzieję, że w kolejnych latach realizowane będzie z większą precyzją.
M.K.: Od dawna działasz „w kulturze”. Jesteś współorganizatorem różnych festiwali i imprez, nauczycielem pisania, prezesem Fundacji Kult Kultury. Czy teraz, stając się pełnoetatowym Pisarzem zamierzasz zrezygnować z tego typu działań czy raczej wręcz przeciwnie?
R.M.: Nic takiego nie chodzi mi po głowie. Udawało mi się te zajęcia godzić z pracą etatową i pisarskimi obowiązkami, więc teraz też powinienem sobie poradzić.
fot. Mikołaj Starzyński
M.K.: Piszesz, uczysz pisania, a teraz przeszedłeś na pełne zawodowstwo. Powiedz mi od kiedy można tak naprawdę nazywać siebie Pisarzem? W momencie rozpoczęcia pisania? Wydania książki? Czy w ogóle są jakieś definicje Pisarza?
R.M.: Nie ma. Kiedyś funkcjonowała definicja mówiąca o tym, że pisarz, żeby był pisarzem, musi wydać co najmniej dwie książki i być zrzeszony w stowarzyszeniu branżowym. Ale umówmy się, dziś, przy takiej otwartości rynku, nie ma to żadnego znaczenia. „Pisarz” brzmi dumnie, więc osobiście – w kontekście literatury popularnej – wolę określenie „autor”.
M.K.: Co Cię pociąga najbardziej w zawodzie Pisarza?
R.M.: Tworzenie. To działa na mnie jak narkotyk. Cały czas mam w sobie ochotę do powoływania do życia nowych bohaterów i wrzucania ich w wir wydarzeń. To trudne zadanie, ale jednocześnie dające wiele satysfakcji.
M.K.: Czy do bycia Pisarzem, konieczne są jakieś konkretne cechy charakteru? A w szczególności do pisania kryminałów?
R.M.: Pisanie to robota dla maratończyka, więc trzeba być zdeterminowanym i wytrwałym. Powieści nie da się napisać w weekend. A ja całe życie do wszystkiego miałem słomiany zapał i zawsze zazdrościłem tym, którzy mieli w garści to, czemu poświęcali się w stu procentach. Czułem się przez to, w jakimś sensie, wybrakowany. Dlatego uważam, że pisanie kryminałów w pewnym sensie przyniosło mi ulgę (śmiech).
M.K.: Czy pisarz – Robert Zawodowiec zajmuje się pisaniem od rana do nocy? Pisze bite osiem godzin jak na etacie w biurze? Jak wygląda typowy dzień pisarza „na swoim”?
R.M.: W tym zawodowstwie stawiam dopiero pierwsze kroki. A może nawet raczkuję. I co ciekawe, to okres, który nakłada się na promocję mojej szóstej powieści – „Zadry”. Więc na razie ogarniam chaos. Ale generalnie, kiedy moi domownicy wyjeżdżają do pracy siadam do komputera i walczę z tekstem. Potem – albo w przerwach pisania – ogarniam bieżące sprawy literackie i okołoliterackie. Ale nie tylko. Ścierałem już kurze, odkurzałem dywany, a nawet wymieniałem baterię w zlewie w kuchni, po tym jak jeden z wężyków doprowadzających zimną wodę był uprzejmy pęknąć i zalać mi podłogę. Ale na szczęście nie uległem jeszcze pokusie oglądania seriali, ani filmów, wciąż nie wykupiłem dostępu do Netflixa!
M.K.: Ile czasu przeciętnie zajmuje ci napisanie książki?
R.M.: Od trzech do czterech miesięcy. I mówię tu tylko o czasie poświęconym wyłącznie na zapis. Przynajmniej do tej pory tak to wyglądało.
M.K.: Jaki moment w tworzeniu nowej książki lubisz najbardziej?
R.M.: Koniec. Bo kiedy zaczynam przygodę z pisaniem, zwyczajnie nie wiem czy uda mi się napisać satysfakcjonującą powieść. Początek pracy jest dla mnie dość stresujący. Zawsze zastanawiam się czy udźwignę temat i czy powieść będzie miała wszystko to, czego oczekują od kryminału moi Czytelnicy. A jak skończę zapis, to już mniej więcej wiem, czy zrealizowałem cel i czy mogę spokojnie odetchnąć.
M.K.: Czy uważasz, że kryminał może, i powinien mieć jakieś głębsze przesłanie, społeczne czy moralne na przykład, czy raczej stanowić ma jedynie rozrywkę po ciężkim dniu?
R.M.: Uważam, że może mieć i dobrze jeśli ma. Ale dla mnie, jako czytelnika, nie jest to warunek konieczny. Nietrudno mi sobie przypomnieć lektury wybitnie rozrywkowe. Przykładem mogą być powieści Lee Childa. Nie ma tam żadnej wielkiej głębi, przecudnych opisów przyrody, a jednak to literatura popularna na najwyższym poziomie.
M.K.: Czy emocjonalnie zżywasz się ze swoimi bohaterami? Nie chodzi o to czy identyfikujesz się z którymś z nich, ale czy współodczuwasz? Wierzysz, że oni naprawdę żyją, w światach równoległych?
R.M.: To trudne pytanie, bo te postaci rzeczywiście żyją w mojej głowie. Ale dużo ważniejsze jest to, czy żyją też w głowach moich Czytelników. Jeśli tak jest, to mogę powiedzieć, że jestem spełnionym autorem.
M.K.: Czytelnicy pokochali Bernarda Grossa, chełmżyńskiego policjanta doświadczonego przez los. „Zadra”, która ma się ukazać niebawem, jest już trzecim tomem serii. Czy możesz zdradzić czytelnikom ile będzie części z tym bohaterem w roli głównej?
R.M.: Chciałbym, ale wciąż w żaden sposób tego nie określiłem. Zobaczymy na ile starczy mi pary i pomysłów fabularnych. Marzy mi się, żeby była to dłuższa seria kryminalna na wzór cyklu stworzonego m.in. przez Jørna Liera Horsta czy Arnaldura Indriðasona.
M.K.: Jakie są Twoje plany pisarskie? Tylko kryminały i Gross czy może chowasz coś extra za pazuchą, obok naostrzonego pióra Parker?
R.M.: Na razie pewne jest jedno: będę pisał dwie powieści rocznie. Taką mam umowę z Wydawcą i chcę się z niej wywiązać. Właśnie siadam do pisania kolejnego tekstu.
M.K.: Marzenie o pisaniu zawodowym się spełniło. Jaki będzie następny etap?
R.M.: Pisanie jest jak łażenie po górach. Wspinasz się na jeden szczyt, z którego łatwo dostrzec kolejne. Kiedy w 2019 roku otrzymałem dwie najważniejsze polskie nagrody dla autora literatury kryminalnej, usiadłem i zastanowiłem się, co dalej. I okazało się, że jest mnóstwo innych wyzwań. Znowu pozostanę tajemniczy i niczego z moich marzeń nie zdradzę, ale proszę o jedno: trzymajcie kciuki!
M.K.: Już nie pracujesz na etacie. Mam jednak ochotę zadać Ci sakramentalne, korporacyjne pytanie – gdzie widzisz siebie za pięć lat?
R.M.: W kryminale! (śmiech). Bo to wspaniały gatunek, w którym wciąż można napisać znakomitą historię.
M.K.: Na koniec pozostaje mi życzyć wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. Trzymam kciuki!
R.M.: Dzięki!
Wywiad przeprowadziła Margota Kott.
Margota Kott – ma w sobie coś z kota, lubi chodzić własnymi drogami. Jest niezrzeszoną indywidualistką. Czyta, pisze, recenzuje. Nieodmiennie, od lat zakochana w niesamowitym człowieku -Sherlocku Holmesie. Kiedyś marzyła się jej praca w policyjnym laboratorium, chciała być detektywem, a nawet pracownikiem trupiej farmy w USA. Rzeczywistość okazała się jednak dużo barwniejsza. Ma kilka zawodów, a na kartach książek może być tym, kim chce.Nie cierpi przeciętności, organicznie się nią brzydzi. Przeciętne uczucia nudzą ją, zarówno jako czytelniczkę, jak i pisarkę. W grę wchodzą tylko skrajne emocje!!!