“Dziewczyna z gór. Śniegi” Małgorzaty Wardy – recenzja
Otulam się kocem i biorę łyk aromatycznej herbaty z kawałkiem pomarańczy i goździkiem. Czuję, jak ciepło rozlewa się po moim ciele, choć za oknem szaleje śnieżna zamieć. Śnieg agresywnie uderza o szyby, słyszę jak głośno duje wiatr. A nie, wróć. To nie u mnie. To w książce. To Małgorzata Warda przeniosła mnie w sam środek zawieruchy. I bynajmniej nie mam tu na myśli wyłącznie warunków atmosferycznych.
Porwana przed laty Nadia wraca do rodzinnego domu, budząc zainteresowanie mediów i ponownie stawiając na nogi policję. Powrót dziewczyny nie oznacza jednak zamknięcia sprawy – trzeba znaleźć jeszcze sprawcę. Jej ojca. Jakuba. Ten znika porwany przez nurt lodowatej rzeki. Część tropów wskazuje, że zginął, inne, że żyje i ucieka przez dzikie, surowe i mroźne Bieszczady.
Pościg, poszukiwania to oczywiście ważny i świetnie poprowadzony wątek tej książki. Napędza ją, sprawia, że na wdechu przekładamy kolejną kartkę. Ale gdyby ktoś zapytał mnie, o czym jest „Dziewczyna z gór. Śniegi” powiedziałbym, że o miłości.
O tym najsilniejszym uczuciu, które ma przecież różne oblicza. Które popycha nas do działania, wpływa na nasze decyzje lub ich brak. Dodaje nam sił lub odbiera zdolność racjonalnego myślenia.
I tu mamy miłość, choć w nieco innej odsłonie. I nie chodzi o samą miłość rodzicielską – zarówno ta bezgraniczna, jak i toksyczna pojawiła się w niejednej książce, ale pierwszy raz czytam o tak silnej więzi na linii ojciec – córka. O uczuciu niezrozumiałym chyba dla nich samych.
Jak miłość to i krzywda. Niestety choć brzmi to strasznie, ale one stoją bardzo blisko siebie. Najprościej zranić tych, których kochamy, i którzy nas kochają. A kto tak naprawdę skrzywdził Nadię? Matka, ukrywająca prawdę czy ojciec, który porwał córkę z bezpiecznego domu i kazał żyć w głuszy?
Każde z tych trojga przeżywa tu swój dramat. Jakub, tak wiele razy i tak bardzo skrzywdzony w przeszłości zadziałał impulsywnie. Nie może już cofnąć tego, co zrobił. Nadia, świadoma jego cierpienia będąc zaledwie jedenastoletnim dzieckiem podejmuje niezwykle dojrzałą decyzję, a dziś jest z niej rozliczana. I wreszcie Olga. Po tylu latach poszukiwań znajduje córkę, a zamiast szczęścia i spokoju, czuje rozczarowanie i poczucie niesprawiedliwości. Jakby los z niej zadrwił, oszukał. Tyle lat tęskniła za małym dzieckiem, by odzyskać obcą, dorosłą kobietę. Każde z nich musi się teraz zderzyć ze swoimi decyzjami i ich konsekwencjami. O tym, jakie to dla nich trudne przekonujemy się niemal na każdej stronie.
Piękny, budujący klimat język, plastyczne i subiektywne opisy naprawdę przenoszą czytelnika w dzikie krajobrazy. Natura oddana tak realistycznie, że wydaje się być na wyciągnięcie ręki to zdecydowanie atuty tej książki. Jednak górska wyprawa Jakuba to nie tylko opisy i nastrój, ale emocje, emocje i jeszcze raz walka. Ze sobą, z naturą, z własnymi ograniczeniami, z przeszłością.
Mierzy się tu z nią każdy. Nie tylko wspomniane wyżej osoby, ale też nowi bohaterowie, jak choćby przydzielony do śledztwa, pracujący w gdańskiej policji, Ukrainiec Łuka. Męczą go wspomnienia, które najchętniej wymazałby z pamięci. Ale może właśnie ciężkie doświadczenia pomogą mu rozwiązać sprawę?
Małgorzata Warda nie boi się trudnych tematów i w drugiej części “Dziewczyny z gór” jeszcze nam ich dorzuca, wzmacnia, bombarduje emocjami. Dość powiedzieć, że na końcówce płakałam w głos.
Podsumowując, tu się wszystko składa. Jest akcja, która mknie, jest cały wachlarz emocji i cudowny język. Znacie to uczucie, kiedy po całym dniu pływania lub jazdy na rowerze wieczorem zasypiając czujecie, jakbyście nadal to robili? Tak właśnie czułam się po lekturze „Dziewczyny z gór. Śniegi”. Rytm opowieści ciągle szumiał mi w uszach, kołysał do snu.
Wisienką na torcie jest nutka tajemniczości i szczypta magii, którą do swojej zimowej opowieści dorzuciła autorka. Dosłownie szczypta, muśnięcie wręcz, którym była postać szeptuchy z bieszczadzkiej wsi. Ale o tym ciiii…
Nie zostaje nic więcej, jak tylko czekać na trzeci tom.
Zuzanna Gajewska