Moja walka
Na tegorocznym urlopie przeczytałam tylko jedną książkę. Jadąc na trzy tygodnie, zabrałam ich wprawdzie więcej, ale na czytniku, który okazał się jeszcze mniej wodoodporny niż mój plecak. W efekcie mogłam podelektować się tylko „Moją walką” Karla Ove Knausgårda (przełożyła Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Literackie) Ściślej: jej wydanym w tym roku tomem drugim, który odłożyłam na czas spokoju.
Wymagało to ode mnie pewnego samozaparcia, bo ci, co czytali, już wiedzą, iż Knausgård wciąga. Przez rok oczekiwania na kolejny tom można jednak poćwiczyć cierpliwość. Paradoksalnie dlatego, że czytając niektóre wynurzenia, cierpliwość się traci, a wraz z nią wiarę w pisarski geniusz Norwega ze Szwecji. Co w ustach czterdziestolatka ma oznaczać: „Nigdy nie rozumiałem sensu wakacji, nigdy nie czułem potrzeby, by je mieć, zawsze pragnąłem jedynie więcej pracować”? Czy to dowód na chorobę psychiczną, czy na minoderię? A może – w zestawieniu z tym, jak wygląda życie docenionego młodego artysty na północ i zachód od Polski – po prostu nic szczególnego? Zlecenia, które pozwalają utrzymać rodzinę, same przychodzą. Tak jak i propozycje, by autor jednej książki przez tydzień pomieszkał i popisał sobie w Wenecji, o czym sam informuje zupełnie beznamiętnie. I tak jak chybione pomysły, które wydłużają okres „pracowania bez przerwy” o kolejnych kilka lat. Oczywiście nie lat beztroskich zupełnie, ale dużo bardziej niż w przypadku kogoś, kto na południe od Szwecji zastanawia się, czy zamiast pływać nie powinien profilaktycznie pogapić się w monitor, z nadzieją, że będzie jak Knausgård. Będzie jak on, bo rzeczywistość zbliży się do rzeczywistości szwedzkiego Norwega.
Zanim tak się stanie albo nie, to wychodząc z założenia, że w pisaniu ogromnie pomaga czytanie, chciałabym wraz z Państwem poprzyglądać się temu, co autor „Mojej walki” mówi o twórcach, twórczości i tworzywie.
(Marta Mizuro prowadzi w Maszynie kurs “Podstawy Pisania” we Wrocławiu)