Pięć rzeczy nie tylko o pisaniu, których kursanci dowiadują się na kursie
Na kurs przychodzą osoby z różnym doświadczeniem pisarskim. Są takie, które piszą od zawsze i których szuflady pełne są tekstów, nierzadko mogą się już pochwalić pierwszymi publikacjami. Pojawiają się czasem autorzy poczytnych blogów, pracownicy działów PR, rzecznicy prasowi, dziennikarze, a więc ludzie świetnie władający piórem, ale bez doświadczenia w konstruowaniu fabuły. Zapisują się też zupełni nowicjusze. Chcą poznać podstawowe pisarskie zasady zanim usiądą do biurka lub szukają twórczej atmosfery, impulsu, by wreszcie się odważyć i sprawdzić.
Przez miesiąc czas biegnie innym trybem. Tygodnie stają się nagle krótsze. Po tym okresie intensywnej twórczej pracy – trzeba przecież pisać, aby nauczyć się pisania – słyszę często od uczestników i uczestniczek, że poza wartością merytoryczną, udział w kursie uświadomił im kilka innych rzeczy.
„A jednak jest czas na pisanie”
Narzucona dyscyplina pracy w domu w pierwszej chwili odbierana jest z zaskoczeniem. Lecz zaraz potem kursanci dziwią się, że wpasowanie pisania w rytm dnia okazuje się jednak możliwe. Z tygodnia na tydzień powstają kolejne teksty. Udaje się zanotować coś w tramwaju, nic nie stoi na przeszkodzie obmyślaniu planu opowiadania w korku, otwiera się przestrzeń dla uśpionych wspomnień, aspiracji, marzeń. To właśnie dobroczynne skutki ostatecznego terminu, którego polska nazwa nie brzmi tak mobilizująco jak angielskie „deadline”.
„Pierwsza wersja do poprawy”
Chociaż deadline rzadko na to pozwala, uczestnicy przyznają, że pomysł jest ważny, ale równie ważnym jak samo pisanie etapem procesu twórczego jest poprawianie tekstu. Sami widzą, że pośpiech jest złym doradcą, często pierwsze pomysły korekt przychodzą im do głowy tuż po wysłaniu mejla. Zdarzyło mi się na ostatnich zajęciach, że autorka, której opowiadania były omawiane jako ostatnie sama była w stanie wskazać ich braki. Zaskoczyła mnie tym. I ucieszyła. Temu także mają służyć dyskusje na zajęciach. Świadomość, z czym mam problem i co wymaga dopracowania, to przydatna wiedza.
„Zawsze znajdę swojego czytelnika”
Kurs grupowy ma tę przewagę nad indywidualną pracą z nauczycielem, że informację zwrotną dotyczącą twórczości otrzymuje się od większej liczby osób. Nierzadko zdarza się tak, że znajduje się pokrewną duszę i zyskuje wiernego czytelnika, pomimo niedoskonałości warsztatu. To pozytywne, wzmacniające doświadczenie ma też swoją gorzką stronę – uczy, że nie ma utworów dla każdego. Lekcja, którą każdy pisarz powinien odrobić zanim jego prace ukażą się drukiem.
„Mogę wydać książkę”
Na pytanie jak zjeść słonia jest jedna krzepiąca odpowiedź – po kawałku. Często po ostatnich zajęciach kursanci mówią, że czują, iż wreszcie poznali od podszewki proces przetwarzania myśli w fizycznie istniejącą książkę. Dzięki temu pozbyli się przeświadczenia, że wydanie powieści jest poza ich zasięgiem. Wiedza, wiara w siebie i plan działania – to niewątpliwie pomaga.
„Nie wiedziałam, że…”
W trakcie trwania kursu dzieją się czasem rzeczy dziwne. Osoby, które nigdy nie chorują, nagle wracają do domu z gorączką. Świetni kierowcy wjeżdżają w latarnię. Handlowcy roku biorą urlop na żądanie, żeby odrobić zadanie domowe. Tak. Udział w kursie wiąże się z ryzykiem poznania samego siebie. Na wielu poziomach. Można wyjść z przekonaniem, że „pisanie mi nie jest pisane”. Czasem jest to pozytywne doświadczenie, rodzaj ulgi, choć nikt na kursie nigdy nie analizuje cudzego talentu czy predyspozycji. Jedynie teksty. Ale to, co dzieje się w autorze, wymyka się wpływom nauczyciela i grupy. Jest kwestią jego wewnętrznej dojrzałości. Tego poziomu satysfakcji z kursu nie da się zmierzyć ankietą.
Nie wiedziałem, że tak bardzo może mnie zranić cudza opinia.
Nie wiedziałem, że jestem uparty.
Nie wiedziałam, że aż tak nie znoszę mojej pracy.
Nie wiedziałam, że tak potrzebuję uznania innych.
Nie wiedziałam, że…
Ja na przykład nie wiedziałam, że jest aż tylu utalentowanych ludzi! Pisarzy, którzy nie piszą. Bo chore dziecko. Bo praca absorbująca. Bo tramwaj nie przyjechał. Albo nie było wolnego miejsca. Albo wsiadła staruszka i nie wypada. Albo długopis się wypisał. Ulubiony. Szkoda tych nienarodzonych tekstów. Szkoda. To dla mnie przestroga, żeby trzymać kurs. Kurs na pisanie. I Was do tego zachęcam, drodzy Maszyniści, przeszli, obecni i przyszli.
Przeczytaj także inne wpisy Aliny Krzywiec.
Prosta rada, której pisarze nie lubią słuchać
Sztuka rozmowy, czyli o tym jak dialogować
Pisanie powieści jako wewnętrzna podróż
Podstawy pisania, czyli rzecz o unikaniu błędów
Dlaczego pisarze powinni czytać książki?
Literackie ampery i volty, czyli kilka słów o napięciu
Noworocznie, czyli o czym warto pamiętać podchodząc do pisania
Wyzwanie, czyli jak pisać o miłości i seksie
Okiem wydawcy, czyli lekcja rynku dla piszących – część 1
Okiem wydawcy, czyli lekcja rynku dla piszących – część 2
Jak napisać scenę jazdy samochodem?
Negatywny bohater, to nie znaczy zły człowiek
Uwięzieni – bohaterowie w trudnych okolicznościach