„Strach to dobry motywator”. Wywiad z Bartoszem Szczygielskim

Bartosz Szczygielski3

„Strach to dobry motywator”. Wywiad z Bartoszem Szczygielskim

Bartosz Szczygielski to powiew świeżości na polskim rynku powieści gatunkowej spod znaku thrillera i kryminału. Bezkompromisowy sarkazm i literackie mięso łączy z rzadko spotykaną wrażliwością na ludzi i społeczne absurdy oraz z nawiązaniami do klasyków popkultury i nie tylko. Trzynastego lutego do księgarń trafi „Serce”, jego trzecia powieść. Mocna, krwawa, błyskotliwa. Ważna. Z tej okazji z Autorem rozmawiała Paulina Stoparek.

(fot. Kuba Celej)

Paulina Stoparek: „Serce” w księgarniach już na dniach. Jak się czujesz przed premierą swojej trzeciej – bardzo ważnej, jak twierdzisz – powieści? Na jaki odbiór liczysz? Czego się obawiasz?

Bartosz Szczygielski: Mam nadzieję, że ktokolwiek ją przeczyta oprócz mojej mamy. Liczę na to, że czytelnicy zrozumieją to, co chciałem w „Sercu” przekazać. To nie tylko zwieńczenie pewnej opowieści, którą miałem w głowie od lat. Opowieści o zmianie, której tak naprawdę nikt z nas nie chce. To przede wszystkim mocna i bezkompromisowa lektura, która ma mojego czytelnika przeczołgać. I chyba „Serce” robi to najlepiej, a już na pewno wtedy, kiedy zna się dwie poprzednie części. Nie będę oszukiwał, że to łatwa książka. Te stoją zazwyczaj w innych rejonach Empiku niż moja, czyli na ekspozycji i z girlandami wciśniętymi pomiędzy strony. Nie łudzę się, że nagle czytelnicy odkryją wszystko, co schowałem w „Sercu”, ale mam nadzieję, że będą się chociaż dobrze przy tej historii bawić.

PS: Dlaczego ta powieść jest dla Ciebie tak ważna?

BS: „Serce” jest tym, co chciałem osiągnąć, pisząc pierwsze zdanie „Aorty”. Jest też pewnym zamknięciem, a tym samym – jest dla mnie uwolnieniem od danej konwencji. Konwencji wybranej świadomie i z pełną odpowiedzialnością, ale dającą jednak pewne ramy, których musiałem się trzymać. Nie powiem, że ta historia nade mną ciążyła, ale czuję się znacznie lepiej, kiedy udało mi się ją zamknąć. I to w takim stylu, w jakim chciałem.

PS: „Serce” to finalny finał pruszkowskiej trylogii czy też dopuszczasz możliwość, że jego zakończenie jednak potraktujesz jak narracyjną furtkę i kiedyś dopiszesz dalsze losy Gabriela i Kaśki?

BS: Trzy części to idealna liczba i nie przewiduję tego, żeby w przyszłości wracać do któregokolwiek z bohaterów. Czy są ku temu możliwości? Oczywiście że tak, ale byłoby to czymś dla mnie niezrozumiałym. Sam nie przepadam za książkowymi seriami, które ciągną się w nieskończoność i nie chciałem tego u siebie. Szczególnie, że ja rozpatruję to jako jedną długą historię. Owszem, książki można czytać niezależnie, ale cały obraz zobaczy się dopiero po przeczytaniu wszystkich.

PS: A co oznacza tytuł „Serce” w kontekście fabuły przez Ciebie stworzonej?

BS: „Serce” jest o nas samych. Naszym postrzeganiu siebie i próbach stania się kimś innym. Nie da się jednak oszukać tego, co siedzi w naszym wnętrzu. Niezależnie od tego, jak mocno byśmy się starali to zrobić. Każdy z moich bohaterów ma coś, co go napędza do działania. Coś, co sprawiło, że znalazł się w tym, a nie innym miejscu. Chciałem zadać im pytanie. Czy naprawdę wiecie, kim jesteście i co napędza was do działania? To moja interpretacja, a co powiedzą czytelnicy – tego nie wiem.

PS: Jesteś dzieckiem przełomu systemowego i pożeraczem popkultury, dla której w latach 90. otworzyły się legalnie polskie granice, ale także oczytanym człowiekiem, który wie, co w literackiej trawie piszczy. W Twoich powieściach można odnaleźć sporo kontekstów kulturowych, odwołań, kryptocytatów. Jest spora możliwość, że nie wszystkie zostaną wyłapane przez pojedynczego odbiorcę. Opowiesz o choćby paru z nich?

BS: Nie wiem czy jestem aż takim pożeraczem popkultury, ale uwielbiam się w niej nurzać. W każdą z moich książek trochę tego wpakowałem, ale „Serce” ma chyba najwięcej nawiązań i zrobiłem to z pełną premedytacją. Co my tu mamy? Znalazło się miejsce dla jednej z bohaterek Avengers. Mamy ukłon w stronę Tarantino i scen, które uwielbiam we „Wściekłych psach”. Pojawi się „Leon zawodowiec”, ale też i kino azjatyckie. Nie mogło zabraknąć także Palahniuka, choć tu w większej mierze oparłem się na konstrukcji czy zachowaniu niż konkretnych scenach. Dodajmy do tego „Breaking Bad” czy „Millennium”, bo przecież każda kobieca postać, która nie daje sobą pomiatać, to Lisbeth.

PS: Jednak nie ma się co czarować, nie każdy czyta powieści, gatunkowe zwłaszcza, dla odniesień i umysłowej karmy. Wielu śledzi po prostu fabułę, szuka czystej rozrywki i tyle. Nie obawiasz się niezrozumienia dla Twoich starań, krytyki odbiorców?

BS: Moim zdaniem to nie jest nic, co wpływa na fabułę. To takie puszczenie oka, choć może się zdarzyć, że ktoś pomyśli, że poszedłem na łatwiznę lub przeszarżowałem. Nie mam zamiaru jednak przejmować się mielizną intelektualną, bo takie opinie zawsze się trafiają. „Za wolno się rozkręca, nie lubię prostytutek, za dużo palą”. Nie da się dogodzić wszystkim, ale jeżeli ktoś szuka rozrywki, to u mnie też ją znajdzie. Jak szuka czegoś więcej, to tym bardziej.

PS: Druga Twoja bajka, by tak rzec, to opowiadania. Póki co tylko do zbiorowych antologii lub pism, czyli pojedyncze przypadki, ale ziarnko do ziarnka… Nie uważasz, tak jak Marek Krajewski, że opowiadanie to zmarnowany potencjał na powieść?

BS: Nie, nie uważam tak. Czasem potrzeba zwyczajnie przywalić między oczy, bez zbędnego owijania w bawełnę. I to tak, żeby czytelnikowi krew poszła z nosa. Owszem, powieść daje większe pole do popisu, do budowania psychologicznych podstaw do konkretnych akcji czy zwyczajnie do pokazania relacji. Jednak w naturze potrzeba tych dwóch rzeczy. Nie wyobrażam sobie tego, by zawsze czytać tylko powieści. Są chwile, kiedy warto przeczytać opowiadania. Takie „Szach królowi” Vonneguta dużo straciłoby w mojej opinii, gdyby przełożyć je na język powieści.

PS: Nie cierpisz na zastój wyobraźni lub chociaż obawę przed tym, że kiedyś skończą Ci się pomysły? Odniesienia to jedno, ale skąd do diaska bierzesz tak mroczne, by nie powiedzieć chore, literackie scenariusze?

BS: Oczywiście, że cierpię na zastój wyobraźni i za każdym razem, kiedy mam zasiąść do pisania obawiam się, że będzie do dupy. I to o ile uda mi się cokolwiek wymyślić. Strach to dobry motywator, bo potrafi też pomóc w tym, by zwyczajnie odrzucać kiepskie rozwiązania. Te wszystkie scenariusze biorą się u mnie od jednego zdania czy jednej myśli. Potem układa mi się to w głowie tak długo, jak potrzebuje. A na końcu, kiedy siadam do pisania i tak sporo się zmienia, bo w procesie wiele rzeczy po prostu ewoluuje. W przypadku trylogii miałem tak kilkukrotnie, ale początek i koniec całej opowieści powstał dawno i pozostał niezmieniony do samego końca.

PS: Ukończyłeś kurs pisarski w „Maszynie do pisania”, szkole pisania założonej przez Katarzynę Bondę. Jak wspominasz ten czas? Czego się wówczas nauczyłeś, o czym wcześniej nie wiedziałeś, a teraz wykorzystujesz podczas pisania?

BS: Bardzo przyjemnie wspominam ten czas, oprócz tego, że zajęcia odbywały się na ostatnim piętrze budynku i żeby zajarać trzeba było się nachodzić. Każde zajęcia czegoś uczą, bo nigdy nie jest tak, że wiemy wszystko. Nauczyłem się patrzeć na swój tekst z boku i krytycznie. Tak jakbym to nie ja go stworzył. Same procesy konstrukcyjne są niezmienne od wieków, ale trzeba je znać, żeby móc się nimi bawić. Kursy pomagają to dostrzec, choć w pewnym momencie trzeba odpuścić i zacząć pisać.

PS: Są autorzy, których nie potrafiłabym rozpoznać po stylu, gdyby mi któregoś z nich zacytowano, tak są przezroczyści i uniwersalni w niekorzystnym znaczeniu tego słowa. Tymczasem Twój styl jest wyczuwalny od pierwszych zdań, słowem: czytając Szczygielskiego, wiemy, że to Szczygielski. Dla mnie właśnie po tym można rozróżnić pisarza od autora. Czujesz się pisarzem czy jeszcze autorem?

BS: Dalej czuję się autorem i nie mówię tego z przekory. Owszem, zdarza mi się zapomnieć i gdzieś wyrwie mi się słowo pisarz, ale jestem zbyt mało jeszcze doświadczony, żeby tak na siebie patrzeć. Mam nadzieję, że to przyjdzie z wiekiem. Tak samo jak łysienie. Jedno już mam.

PS [śmiech]: No właśnie, idealnie spuentowałeś w kontekście kolejnego mojego pytania. W powieściach błyskasz bon motami, na spotkaniach literackich brylujesz, na Facebooku dowcipkujesz, w felietonach ironizujesz. A jaki jest Bartosz Szczygielski prywatnie?

BS: Jestem leniwą bułą, która nastawia 6 budzików, a i tak wstaje na Teleexpress. Może przesadzam, ale jestem absolutnie zwyczajnym facetem. No może nie do końca, bo skarpetki wrzucam do kosza z brudami.

PS [śmiech]: A kogo we własnych czterech ścianach bez poniewierających się skarpetek czytasz, oprócz Palahniuka i autorów, do których odwoływałeś się w swoich dziełach?

BS: Czytam mniej, niż powinienem, niestety. Lubię Huntera Thomsona, ale wracam też do Prattcheta. Sięgam po McCarthy’ego, ale nie pogardzam też paskami Schultza. Zresztą nie lubię mówić o innych, bo wtedy mniej mówimy o mnie (żart, jak zwykle nieśmieszny, przyzwyczaicie się).

PS: Obowiązkowe pytanie na koniec, jednak Tobie zadaję je ze szczególną ciekawością, bo trudno mi sobie  wyobrazić coś, co będzie biło po mózgu mocniej niż Twoja trylogia: jakie pisarskie plany na przyszłość? Będzie spokojniej czy spróbujesz prześcignąć sam siebie?

BS: Zawsze warto ścigać się ze samym sobą. Pomysły są, co więcej, są nawet powoli realizowane i mam ogromną nadzieję, że w 2019 na półki zawita przynajmniej jeszcze jedno moje dziecko.

Dziękuję za rozmowę i, mam nadzieję, do następnej.

 


Paulina Stoparek – z wykształcenia kulturoznawca filmoznawca, zawodowo związana z branżą wydawniczą, pracuje głównie przy literaturze kryminalnej.

stoparek

W sieci publikuje od 2012 r. Pisząc o literaturze i kinie, szuka kontekstów, wynajduje absurdy, rozpatruje od strony kulturoznawczej. Przede wszystkim jednak wytacza merytoryczne działa przeciwko tym, którzy rzetelną krytykę mylą z hejtowaniem i ogólnikowością. Takim pisaniem gardzi i prędzej padnie trupem, niż się do niego zniży. Prowadzi witrynę „Redaktor na Tropie” (redaktornatropie.wordpress.com)

Napisz komentarz

CLOSE
CLOSE