Wena w Wenecji

WENA W WENECJI

Wena w Wenecji

Nasza nauczycielka Agnieszka Urbańska, ekspertka od literatury dla dzieci przygotowała dla Was krótkie opowiadanie oraz… ćwiczenie, które może pomóc Wam w tworzeniu Waszych historii dla najmłodszych. To też dobra wprawka przed jednodniowym kursem  “Zmyślanie na zawołanie…”, który odbędzie się już w sobotę, 20 listopada. Zapraszamy!

Wena w Wenecji

Tego popołudnia wszyscy zgromadzeni na weneckim placu wpatrywali się w niebo. Śledzili lot czegoś płaskiego jak naleśnik i bielutkiego niczym świeży śnieg.
– To mewa na diecie! – wykrzyknęła turystka w czerwonym kapelusiku.
– Ależ skąd! Stawiam na latającą meduzę – stwierdził mężczyzna w pasiastej koszulce.

Tajemniczy obiekt latający kręcił w powietrzu piruety, wirował, falował, śmigał między dachami z zawrotną prędkością. Ludzie nie wiedzieli, cóż to takiego. Za to on miał pewność, kto go ściga z uporem. A właściwie co…
Krasnoludek Stefan, herbu Anielski Włos. Biegał po placu, uciekając przed czystą kartką papieru. Niedawno znalazła go ukrytego w krzaku w pobliżu wydm. Wcześniej wytropiła w Nowym Yorku. Nawet zajrzała do leśnej norki, wynajętej od rodziny Lisowskich i przerwała sen o księgach, które napisały się same, w porze między obiadem a podwieczorkiem. Dopadła go także w Wenecji. Stefan liczył, że w tej niezwykłej miejscowości w końcu spotka Wenę. Zaprosi ją na krewetki, lody i kawę. Wena uśmiechnie się szeroko, szepnie mu coś do ucha i dzięki czarodziejskim słowom powstanie krasnoludkowa opowieść.

Tymczasem Weny w Wenecji nie było, za to pojawiła się kartka żądająca od Stefana historii. Pochodził z rodziny opowiadaczy. Zmyślali wszyscy: babcie, dziadkowie, rodzice, ciotki i wujowie. Stefan przyzwyczaił się do tego, że pomysły wciąż go odwiedzały. Przy śniadaniu, po kolacji, podczas snu, gdy spacerował albo robił zakupy w sklepie sieci Chata Bogata.
Krasnoludek kiedyś wręcz nie nadążał ze spisywaniem bajecznych historii. Jednak od pół roku nie potrafił niczego wymyślić. Potwory, czarodzieje z szafy, rycerze z szuflady, hałaśliwe stworzonka z mysiej dziury – przybywający, gdy Stefan tylko napisał słowo – teraz gdzieś się zawieruszyli. Za to wierna kartka nie chciała opuścić krasnoludka.

Skrzat zmęczył się gorączkową bieganiną po placu. Postanowił się poddać. Wspiął się po metalowej nodze kawiarnianego stolika. Koło niego, na blacie, przycupnęła kartka. Ją ludzie widzieli i rozpoznali. Rozległy się chichoty z wszystkich stron. Zastanawiano się, jakim cudem zwykły papier uznano za ptaka i meduzę.
Stefan wydobył z podręcznego plecaczka długopis. Namazał na kartce tłuściutką kropkę. Westchnął. Popatrzył w niebo. Spojrzał na buty turysty odpoczywającego przy filiżance kawy. Potem usłyszał trzask. To chrupnęło jabłko ugryzione przez rudowłosą dziewczynkę, przechadzającą się nieopodal. Krasnoludek, nie zastanawiając się, naskrobał pierwsze zdanie: O złotym owocu marzyli wszyscy mieszkańcy Krainy Złotoustych.
Pomyślcie, co wydarzyło się później. Jakie konsekwencje mogło mieć napisanie baśniowego zdania przez skrzata opowiadacza? Czy zrozumiał, że snucie historii to nie tylko twórczy szał? I dlaczego wszyscy Złotouści marzyli o złociutkim jabłku?

Napisz komentarz

CLOSE
CLOSE